Uwaga!

Trwają prace techniczne na witrynie hifi.pl. Dopóki widoczny będzie niniejszy komunikat prosimy:
- nie zamieszczać ogłoszeń na giełdzie
- nie wykonywać żadnych innych czynności związanych z ogłoszeniami

Przewidujemy, że czas trwania prac nie przekroczy 20 minut. W tym czasie można normalnie korzystać z treści zamieszczonych na hifi.pl.

Kiedy niniejszy komunikat zniknie możliwe będzie korzystanie z wszystkich funkcji witryny.

Przepraszamy za wszelkie niedogodności wynikające z prowadzony prac.

Start Pomoc Kontakt Reklama O nas Zaloguj Rejestracja

Witryna hifi.pl wykorzystuje ciasteczka (cookies). Proszę kliknąć aby uzyskać więcej informacji.

Za dużo muzyki

5 listopada 2014

Artykuły zamieszczane na naszej witrynie z reguły powstają w ramach jakiegoś większego planu. O powstaniu niniejszego tekstu zadecydował jednak przypadek. W krótkich odstępach czasu spotkałem się z trzema wypowiedziami, które mnie zaciekawiły. Pierwsza to stary cytat z Franka Zappy, według którego większość ludzi nie poznałaby się na dobrej muzyce, nawet gdyby ta ugryzła ich w tyłek. Druga to konstatacja znajomego, który stwierdził, że dobra muzyka już prawie wcale nie powstaje i bardzo trudno znaleźć coś ciekawego na nowych płytach. Trzecia wypowiedź dotarła wraz z komunikatem prasowym o wprowadzeniu na polski rynek kolumn pewnego zagranicznego producenta. Właściciele tej firmy w ramach autoprezentacji napisali tekst, w którym skupili się na tym, jakie znaczenie ma ogromna ilość konkurencyjnych towarów dostępnych na rynku.

W pierwszej chwili trudno w tych trzech stwierdzeniach dostrzec inspirację. Cytat z Zappy co prawda zwraca uwagę dowcipną formą, no ale narzekania na brak muzycznego wyrobienia słuchaczy to przecież oklepany banał. Krytyczne opinie dotyczące twórczości muzycznej też słyszeliśmy zbyt wiele razy by jeszcze zwracać na nie uwagę. Zaś wypowiedź producenta sprzętu audio zazwyczaj rutynowo potraktujemy jako kolejny materiał promocyjny, o którym można szybko zapomnieć. A jednak konfrontacja tych trzech wypowiedzi z osobistymi doświadczeniami sprowokowała mnie do refleksji.

Czy rację miał Zappa narzekający na odbiorców muzyki? Czy rację miał znajomy narzekający na twórczość muzyków? Rozumując stricte teoretycznie dojdziemy do nieuniknionego wniosku, że są to pytania bez odpowiedzi. Nie istnieją żadne obiektywne czy choćby zwyczajowo przyjęte kryteria oceny muzyki. A skoro nie ma jednoznacznych kryteriów, to nie ma możliwości jednoznacznej oceny. Tyle że takie teoretyczne podejście w praktyce mało kogo interesuje, prawie wszyscy oceniają muzykę subiektywnie i w ogóle nie zaprzątają sobie głowy żadnymi teoriami. Nie jestem w tym względzie oryginalny - też uważam, że dobra muzyka to ta, która sprawia przyjemność, wzbudza pozytywne emocje, wzmacnia nastrój kiedy tego chcemy, lub pomaga zmienić nastrój z gorszego na lepszy. Przyjęcie takiego założenia prowadzi do wielu prostych wniosków. Muzyka nie ma wartości bezwzględnej. Jej wartość jest zależna od kontekstu, zależna od oceniającego, zmienna w czasie i to nawet z punktu widzenia jednej osoby. Odpowiedź na to czy rację mieli Zappa i mój znajomy staje się banalnie prosta. Mieli oni rację ze swojego punktu widzenia, na swój własny użytek oraz na użytek innych osób o takich samych poglądach. Natomiast patrząc na średnią statystyczną trzeba powiedzieć, że zarówno Zappa jak i znajomy mylili się, bo słuchanie muzyki dawało i nadal daje radość bardzo wielu osobom. Moje odczucia są zgodne z odczuciami większości. Uważam, że ilość pozytywnych wrażeń dostarczanych przez muzykę jest decydującym argumentem.

Teraz uwzględnijmy trzecią wypowiedź wspomnianą na wstępie, a więc wątek obfitości towarów dostępnych współcześnie na rynku. W tym kontekście rynek muzyczny jest przypadkiem ekstremalnym. Ilość napisanej i nagranej muzyki jest ogromna, nad czym z reguły w ogóle się nie zastanawiamy. Zainteresowani łatwo znajdą więcej danych liczbowy, a ja ograniczę się tylko do dwóch przykładów. Kilkanaście lat temu w wywiadzie dla Stereophile'a Klaus Heymann (wytwórnia płytowa Naxos) stwierdził, że znane zasoby skatalogowanej muzyki to około 1,5 miliona godzin, z czego na płytach wydano tylko kilkadziesiąt tysięcy godzin. Sprawdziłem też co pisze o swoje ofercie Spotify. Udostępnianie zasoby obejmują już ponad 20 milionów utworów i codziennie dochodzi 20 tysięcy nowych.

Tak oto doszliśmy do tezy, którą chcę postawić. To nie brak dobrej muzyki, nie brak wyrobienia słuchaczy, lecz ogromna obfitość muzyki w publicznym obiegu stanowi poważniejszy problem. Co ciekawe ta sprawa nie przyciąga większej uwagi. Jak już wspomniałem często są spotykane zarówno narzekania na twórczość muzyków jak i narzekania na gusta słuchaczy, czyli wypowiedzi zgodne z tezą Zappy lub z tezą znajomego. Jestem przekonany, że macie Państwo dużo podobnych doświadczeń. Natomiast o tym, że muzyki jest po prostu za dużo raczej się nie mówi, co najwyżej gdzieś w tle pojawia się ten wątek, ale raczej w kontekście, że dużo jest muzyki słabej, a skoro słabej to i niepotrzebnej.

A jednak muzyka słaba nie jest równoznaczna z muzyką niepotrzebną. Zdarzają się co prawda błyskotliwe debiuty młodych muzyków, ale nie jest to reguła, ani nie jest to norma. Najczęściej muzycy muszą się uczyć, muszą zdobywać doświadczenia, muszą próbować, muszą rozwijać warsztat. Czasami muszą zwyczajnie dojrzeć, nabrać życiowego doświadczenia czy rozwinąć swoją wrażliwość. Kiedy trwają te procesy, to twórczość siłą rzeczy bywa kiepskawa. Choćby z tego względu słaba muzyka bywa potrzebna jako etap prowadzący do powstania muzyki dobrej.

Z drugiej strony nawet dobra muzyka bywa zbędna. Jeśli ktoś nagra udany utwór, a potem pojawią się utwory wtórne, bardzo podobne do pierwowzoru, to z czasem kolejne wersje będą niepotrzebne, niezależnie od tego czy stworzą je naśladowcy czy sam autor oryginału. Nie twierdzę wcale, że konieczne jest nieustanne poszukiwanie oryginalności. W gruncie rzeczy tworzenie sporej ilości podobnych do siebie utworów jest potrzebne i ma głębszy sens. Często chcemy przecież posłuchać czegoś w określonym stylu, ale zarazem nie chcemy ograniczać się do tych samych kilkunastu płyt - to by było zbyt nudne. Poza tym można też co jakiś czas powracać do udanych rozwiązań, zwłaszcza jeśli zostały trochę zapomniane. Mimo wszystko dobrze by było, aby naśladownictwo mieściło się w rozsądnych granicach. Zbyt częste powielanie w końcu podważa sens istnienia wielu utworów, nawet opartych na najlepszych oryginałach.

Twierdzenie, że nadmiar muzyki jest problemem prawdopodobnie nie wywoła automatycznie żywszej reakcji. Wiele osób zbagatelizuje sprawę. Polecam jednak chwilę refleksji nad tym zagadnieniem, a w tym miejscu zwrócę uwagę na kilka wybranych aspektów.

Nadmiar oznacza wiele rodzajów marnotrawstwa. Wszyscy związani z tworzeniem i dystrybucją nagrań, a więc muzycy, realizatorzy, wydawcy, dystrybutorzy, handlowcy będą się zajmować czymś co jest niepotrzebne. Gorsza jest efektywność funkcjonowania całej branży muzycznej. Tu oczywiście mamy konflikt interesów. Dla słuchaczy korzystne jest aby społeczność muzyków i innych profesjonalistów związanych z muzyką efektywnie tworzyła i wykonywała muzykę, która zaspokoi ich potrzeby. Z drugiej strony występuje zaś dążenie do maksymalizacji wielkości rynku.

Nadmiar powoduje, że szukając nagrań musimy przedzierać się przez większą ilość muzyki kiepskiej. Większa jest szansa, że zmarnujemy czas na słuchanie muzyki, która się nam nie spodoba. Trudniejsze jest samo wyszukiwanie informacji czy śledzenie muzycznych nowości. Informacje o niepotrzebnej muzyce też są katalogowane, zajmują miejsce w bazach danych, statystykach, w prasie.

Szczególnie przeszkadza mi natomiast inne zjawisko, mało istotne w wymiarze statystycznym, a kłopotliwe w codziennej praktyce. Chodzi o nadmierne wydłużanie długości płyt. Dużo jest niezłych skądinąd albumów, kóre by były jeszcze lepsze gdyby zostały w przemyślany sposób skrócone. W pewnym zakresie możemy jako słuchacze sami dokonywać selekcji. Tworzenie własnych zestawów utworów do odtwarzania jest jednak rozwiązaniem ułomnym. W przypadku odsłuchu z płyt winylowych w zasadzie nie ma sensownego, praktycznego sposobu selekcji. W przypadku płyt CD jest to możliwe, lecz niewygodne. W przypadku odsłuchu z plików selekcja jest łatwa, ale nie przeceniałbym tego faktu. Samo usunięcie części utworów nie gwarantuje stworzenia spójnej całości. Poza tym nie zawsze chodzi o to by pominąć całe utwory, czasami chodzi o to żeby je skrócić. Konsekwentnie twierdzę więc, że płyty (a przynajmniej większość z nich) powinny być traktowane jako całość. Zresztą wydaje mi się, że ma to głębsze podłoże psychologiczne. Kilka minut to zwykle za mało by nasycić się muzyką. Kilka godzin to zbyt wiele. Myślę, że nie jest przypadkiem kilkudziesięciominutowa długość wielu starszych dzieł muzycznych. Skomponowano je przed powstaniem fonografii, kiedy nikt nie dopasowywał się do możliwości nośnika, ale do słuchaczy. Często brakuje mi skupienia na płycie jako całości. Mam nieraz wrażenie, że muzycy tworzą utwory na sztuki i minuty jakby to była jakaś produkcja fabryczna. No a przecież nie chodzi tu o liczby, tylko o wrażenia powstające u słuchaczy.

O negatywnych stronach nadmiaru muzyki można napisać więcej, ale nie sądzę aby w tym miejscu potrzebna była wyczerpująca analiza tematu - zapewne sami dostrzeżecie Państwo inne aspekty sprawy. Kiedy jest problem to w naturalny sposób nasuwa się pytanie jak go rozwiązać. Muszę przyznać, że trudno mi dostrzec szansę na poprawę sytuacji. Co prawda kołacze się po głowie kilka pomysłów, ale żaden nie wygląda zbyt obiecująco. Na razie poprzestanę więc na samej tylko sygnalizacji zjawiska jakim jest nieustająca klęska muzycznego urodzaju. (GS)

Jeśli mają Państwo uwagi dotyczące tej strony lub zauważyliście na niej błędy, dajcie nam znać.
Aby przekazać swoje uwagi do redakcji proszę
Copyright © 1991-2024 Magazyn Hi-Fi, Gdynia, Poland
logo hifi.pl