Uwaga!

Trwają prace techniczne na witrynie hifi.pl. Dopóki widoczny będzie niniejszy komunikat prosimy:
- nie zamieszczać ogłoszeń na giełdzie
- nie wykonywać żadnych innych czynności związanych z ogłoszeniami

Przewidujemy, że czas trwania prac nie przekroczy 20 minut. W tym czasie można normalnie korzystać z treści zamieszczonych na hifi.pl.

Kiedy niniejszy komunikat zniknie możliwe będzie korzystanie z wszystkich funkcji witryny.

Przepraszamy za wszelkie niedogodności wynikające z prowadzony prac.

Start Pomoc Kontakt Reklama O nas Zaloguj Rejestracja

Witryna hifi.pl wykorzystuje ciasteczka (cookies). Proszę kliknąć aby uzyskać więcej informacji.

Artline Maiko


recenzja pierwotnie opublikowana w Magazynie Hi-Fi 1/96
Wymiary: 480,180,480 mm
Moc: 35/8
Cena (02/1996): 2.900 zł
Zestaw testowy 1: Meridian 500/563, JMlab Point Source 5.1
Zestaw testowy 2: Meridian 500/563, Monitor Audio Studio 20SE
Testowano w grupie wraz z:

Maiko to w języku japońskim dziewczynka przyjęta na naukę by zostać gejszą i taki też ma być charakter brzmienia najnowszego ArtLine'a. Te inspiracje pewnie nie będą czytelne dla szerszej publiczności, ale w końcu czy drogi lampowiec jest produktem masowym? Tak czy inaczej świadczy to o tym, że konstruktor, pan Andrzej Marków, jest nie tylko inżynierem, ale ma również bardziej humanistyczne zainteresowania.

Wzmacniacz został przywieziony do redakcji osobiście przez konstruktora, dzięki czemu miałem okazję by dowiedzieć się kilku bliższych szczegółów na temat powstania i konstrukcji Maiko, a także inspiracji projektowych. Jak być może Państwo pamiętają, poprzednie wzmacniacze ArtLine zyskały w naszych testach sporo uznania, choć zauważyliśmy pewne ograniczenia. Najnowszy ArtLine ma za zadanie osiągnięcie nowego poziomu jakościowego. Jego konstrukcja jest ambitniejsza, zdecydowanie bardziej bezkompromisowa. Widać to właściwie w każdym fragmencie układu.

Pierwszy element, który może zwrócić uwagę to transformator sieciowy - 1200W mocy, ręcznie nawijany, izolowany teflonem i ekranowany miedzią. Pobór mocy wzmacniacza podany jest jako 480W, a w impulsie może dochodzić do 1200W. Są to bardzo duże wartości, świadczące pośrednio o ambitnych zamierzeniach projektanta. Mimo wszystko transformator grzeje się bardzo mocno, co wskazywałoby, że jeszcze potężniejsze zasilanie, z lepszymi możliwościami odprowadzania ciepła, byłoby całkiem na miejscu. Aby zapobiec ewentualnemu przegrzaniu zastosowano dość niekonwencjonalne rozwiązanie. Wzmacniacz ma zamocowany wiatraczek wymuszający obieg powietrza i poprawiający chłodzenie. Działanie wiatraczka jest jednak dość głośne i nie jest jego zadaniem ciągłe chłodzenie wzmacniacza w trakcie pracy, to przeszkadzałoby w samym słuchaniu muzyki. Wiatraczek jest włączany całkowicie niezależnie od reszty układu, w tym również niezależnie od włącznika sieciowego. Powinno się go po prostu okresowo włączać w trakcie dłuższego użytkowania Maiko, na przykład przy zmianie płyty. Właściwe chłodzenie pozostawiono więc trosce użytkownika. Gdyby ktoś był zapominalski lub roztargniony, to jednak ArtLine powinien wytrzymać wysokie temperatury dzięki jakości samych komponentów.

Lampy pochodzą od różnych producentów. W stopniu końcowym pracują EL156 produkcji Telefunkena, są one bardzo poważnym składnikiem kosztu całego wzmacniacza. Pozostałe lampy (12AX7WA, 12BH7A, E84L) to mieszanka produkcji rosyjskiej i angielskiej (Brimar). Maiko daje 35 W mocy w czystej klasie A, stopień końcowy pracuje w układzie przeciwsobnym. Zastosowano płytkie sprzężenia zwrotne, jedno obejmujące trzy stopnie oraz dwa dla każdej lampy końcowej. Parametry techniczne podawane przez producenta są ogólnie bardzo dobre. W szczególności zwraca uwagę szerokie pasmo - 6 Hz do 330 kHz.

Na przedniej ściance jest małe gniazdko na kluczyk. Można przy jego pomocy zablokować zasilanie części układów i w ten sposób zwiększyć bezpieczeństwo w trakcie niewłaściwego użytkowania, na przykład przez dzieci. Oczywiście nie zabezpiecza to przed stłuczeniem lamp, ale to już zupełnie inna sprawa. Na tylnej ściance znajduje się zaś dodatkowe gniazdo typu DIN. Przy pomocy firmowego testera, mieszczącego się w niewielkim pudełku, można sprawdzić czy lampy wyjściowe pracują prawidłowo. Jest też licznik czasu, który pokazuje jak długo były użytkowane lampy. Wszystkie gniazda wejściowe i wyjściowe są złocone i generalnie solidne. Wejściowe Cinche umieszczono z boku po prawej stronie. W tych kilku detalach widoczna jest dbałość o szczegóły i poważne traktowanie klienta.

Istnieje też możliwość wyeliminowania z toru przedwzmacniacza. Skraca się droga sygnału, ale czułość wejścia jest wówczas niewielka i w takim trybie można pracować tylko z odtwarzaczami CD o wysokim poziomie wyjściowym.

Ponieważ produkcja wzmacniaczy ArtLine ma charakter jednostkowy, pewne parametry są sprawą płynną, można je zmienić indywidualnie w każdym przypadku. Najbardziej istotna jest tu możliwość zmiany ceny w zależności od zastosowanych lamp wyjściowych, przy imporcie specjalnie wybranych typów cena może ulec podwyższeniu nawet powyżej 4000 zł. Możliwe jest też dopasowanie transformatorów wyjściowych do kolumn innych niż 8-omowe (w zakresie od 3 do 12 omów) i przystosowanie transformatora sieciowego do napięcia innego niż 230V.

Bezkompromisowa konstrukcja trochę się odbiła na praktycznych walorach Maiko. Konsumpcja mocy jest bardzo poważna, wydzielanie ciepła również, trzeba się liczyć ze zwiększeniem rachunków za prąd i pamiętać o wentylowaniu wzmacniacza.

Opinia 1
Prezentowane tu najnowsze osiągnięcie firmy ArtLine z Warszawy jest dla mnie wielką niespodzianką. Na łamach MHF pojawiły się w przeszłości dwukrotnie recenzje lampowych wzmacniaczy ArtLine. Te pisane przeze mnie były bardzo entuzjastyczne i przychylne. W dawnym brzmieniu ArtLine podobał mi się duży, otwarty dźwięk, z energetycznym basem. Na zestawach głośnikowych AudioNote J dźwięk wyraźnie przewyższał konkurencję muzykalnością, namacalnością, naturalnym ciepłem. Od osób mających kontakt ze wzmacniaczami ArtLine pochodziły plotki, iż urządzenia ArtLine nie mają takiej skali dźwięku i uderzenia jak produkty AudioNote. Wzmacniacze estradowe Marshall mają zapewne jeszcze więcej uderzenia niż AN i są w dodatku lampowe. Wiem, że konstruktor firmy ArtLine, cały czas pracował nad czymś nowym. Po dwóch poprzednich wzmacniaczach ArtLine, pozytywnie odebranych w redakcji, spodziewałem się naprawdę cudu.

Obecna propozycja ArtLine to dla mnie nieoczekiwany zawód. Poprzednio mieliśmy cenę 1000 zł, a teraz 3000 zł za urządzenie. Po odsłuchu zapytałem Michała co sądzi o wzmacniaczu nr.2 (był to ArtLine w ślepym teście). Otrzymałem odpowiedź: "wzmacniacz bez wyrazu". Zapoznałem się też szczegółowo z obszernymi notatkami mego partnera. Spostrzeżenia, choć ubrane w inne słowa, dotyczyły tych samych zjawisk negatywnie przez nas odebranych. Michał pisze: "słabo kreślone kontury niskich dźwięków... jest głośno, ale bez drive'u... zachwiane poczucie płynności, melodyjności." Dokładnie to samo i ja mam do powiedzenia. Dźwięk jest rozkojarzony, czy to Bobby McFerrin, czy jazz elektryczny z "Flashback On M-Base" - wszędzie brakowało tempa, zwartości, napięcia. Płyta z roku 1976 "Bright Size Life" pokazała brak melodyjności. Trzej muzycy (Pat, Jaco, Bob Moses) generowali puste dźwięki, chmarę brzmienia hi-fi. Współczynnik przytupywania stopami był prawdopodobnie ujemny (w najlepszym przypadku zespolony).

Barwy sugerowały w trakcie trwania testu, iż mam cały czas do czynienia z brzmieniem lampowym. Po kilku nagraniach wygłosiłem nie mający żadnego pożytku komentarz: "brzmi jak na lampach EL34, bez pętli sprzężenia zwrotnego". Dotyczy to raczej walorów rytmicznych, niż barw. Michał określa barwy jako gładkie, ale i zbyt mało dźwięczne, ze zbyt ubogą strukturą harmoniczną. Barwy instrumentów akustycznych określilibyśmy też jako wyblakłe, przygaszone, trochę suche, niezbyt jaskrawe. Po wzmacniaczu B&S, odnotowałem także w brzmieniu ArtLine cień chropowatości i metalicznych granulacji (szczególnie skrzypce). Wydaje się nieprawdopodobnym, iż tak brzmią lampy. Gdzie jest magiczna, naturalna średnica?

ArtLine nie radzi sobie też z separacją dźwięków. Odsłuch Bobby McFerrina pokazał czego nie potrafi ten wzmacniacz. B&S był tu bardziej swobodny, otwarty, namacalny. ArtLine ukazał już w nagraniach wokalnych oznaki braku płynności, muzykalności, emocji i segregacji dźwięków.

Scena dźwiękowa jest szeroka, ale też i płytka. Nie była ona tak otwarta i wielowarstwowa jak w B&S. ArtLine cechuje się natarczywą średnicą. Zagęszczenie dźwięku na środku sceny w połączeniu z ofensywnością wygenerowało w notatkach reakcję na dźwięk saksofonu: "sofę należy ustawić 4 metry przed zestawami głośnikowymi". Za zestawami wydarzenia skupiały się na płytkim obszarze.

ArtLine nie radzi sobie z rytmem. Nie chodzi mi tylko o linię basu. Wokale, gitara Pata Metheny, koncert Cure pokazały brak zwartości, poluzowanie, słabą stymulację napięcia. Rytm był cały czas wolny i mechaniczny, sztuczny. Ogólnie brzmienie bez witalności, prężności. Takie spostrzeżenia pojawiały się pod koniec odsłuchu, gdy wzmacniacz powinien już być rozgrzany.

Po B&S, ArtLine zwraca uwagę także słabą prezentacją szczegółów, mierną atmosferą nagrania. Walory te z opisywanej lampowej konstrukcji wyraźnie ustępują tranzystorowcom w klasie 1500 zł. Bardzo niepokojące.

ArtLine to wzmacniacz, który szybko wprowadza w stan uśpienia, znudzenia. Słaby rytm i kontrola basu, ofensywny środek i niedostatki w atmosferyczności - tak podsumowałbym ten wzmacniacz. Ostatecznie "wielki przegrany tego testu". Przedstawione w innym miejscu tego wydania MHF zestawy głośnikowe ESA, podobnie jak wzmacniacz ArtLine pokazują, że kopiowanie "dźwięku AudioNote i ProAc" za małe pieniądze nie zawsze się udaje. (MS)

Opinia 2
Opis walorów brzmieniowych tego wzmacniacza nie będzie jednoznaczny. Okazał się on urządzeniem dość kontrowersyjnym i trudnym do oceny. Moje pierwsze wrażenie z nieformalnego odsłuchu przed właściwymi testami były zachęcające. Kiedy jednak doszło do zasadniczych przesłuchań - z precyzyjnie ustawionym poziomem oraz w towarzystwie konkurencyjnych wzmacniaczy - pojawiły się pewne wątpliwości.

Najlepsze doświadczenia mieliśmy z odtwarzaniem lżejszej muzyki akustycznej. Kameralne składy jazzowe i klasyczne (z mojego programu) czy też proste nagrania oparte na wokalu (z płyt KK) wypadły interesująco. Sugestywne, żywe brzmienie, silnie namacalne i bliskie mogło się podobać i faktycznie nie było tuzinkowe. Ale przy zmianie materiału muzycznego te same cechy zaczęły powodować problemy, zwłaszcza w przypadku nagrań KK. W akustycznym koncercie 10.000 Maniacs Krzysztof odebrał wokal jako nienaturalnie przybliżony. Do tego doszedł silny bas i całość była zbyt natarczywa. Trzeba podkreślić, że nie odnotowaliśmy problemów z szorstkością brzmienia (jest to zresztą ostatnia rzecz, której spodziewałbym się po droższym lampowcu), ale mimo to dźwięk nieraz przytłaczał. Jasność w wyższych rejestrach opiera się raczej na niższej części wysokich tonów, a także na górnej części średnicy. O tym, że jasność nie była tworzona na najwyższych częstotliwościach może świadczyć fakt, że niektóre instrumenty perkusyjne o widmie sięgającym górnych skrajów pasma brzmiały dość spokojnie i ciepło. Mimo problemów z natarczywością, które wystąpiły głównie w programie KK, przy odtwarzaniu licznych instrumentów w małych składach (wibrafon, fortepian, dęciaki) pozytywnie odebrałem żywą i błyszczącą barwę Maiko.

Bas z lampowców to zwykle ich słaba strona. W tym przypadku na pewno nie można mówić o braku dołu. Raczej kłopotliwy mógł być nadmiar, zwłaszcza KK narzekał na tego typu efekty. Osobiście odniosłem wrażenie, że pogrubienie basu nie było zbyt duże i w tym punkcie wystąpiła między nami różnica w ocenie skali zjawiska. Barwa basu pozostała "lampowa", czyli dość miękka, dla mnie jednak całkiem akceptowalna nawet w tych nagraniach, gdzie bas jest obfity i tłusty. Tranzystorowe wzmacniacze są jednak bezspornie lepsze w tym względzie.

Dynamika ma różne oblicza, zależne od nagrania. Prosta kameralistyka brzmiała ofensywnie i świeżo. Jednak mimo licznych zabiegów konstrukcyjnych, mimo potężnego transformatora, dużej pojemności kondensatorów w zasilaczu nie udało się osiągnąć pełnej swobody. Znowu KK był w swych ocenach bardziej krytyczny ode mnie. Przy odtwarzaniu typowo rockowych fragmentów, wzmacniacz jakby docierał do limitu swej dynamiki, brzmienie ogólnie się pogarszało. W przypadku symfoniki też brakowało mi trochę swobody, ale nie odczułem tego jako dużego problemu. Choć bas był ciepły i obfity, to w trudnych nagraniach (Fourth World "Lua", Dire Straits "Heavy Fuel") jego szybkość była na przyzwoitym, średnim poziomie, znacznych spowolnień nie odnotowałem.

Analityczność bywa spektakularna gdy zechcemy na przykład wyłapywać odgłosy klapek przy odtwarzaniu instrumentów dętych. Ale problemy pojawiały się w sytuacji, gdy muzyka była gęsta i dynamiczna. Tam brak było pełnego panowania nad gąszczem dźwięków, znowu rockowe nagrania z programu KK wypadły pod tym względem gorzej niż wybrane przeze mnie akustyczne.

Stereofonia miała dość ofensywny charakter, wystąpiło tu spotykane stosunkowo często zazębienie z barwą. W naturalistycznie zrealizowanych nagraniach (na przykład z wytwórni Opus 3) byłem usatysfakcjonowany przejrzystością i sugestywnością przestrzeni. Mimo wysunięcia do przodu nie odniosłem wrażenia przesadnej natarczywości. Zaniepokoiło mnie natomiast lekkie przesunięcie sceny na lewo. Po zakończeniu przesłuchań sprawdziłem woltomierzem poziom na zaciskach wyjściowych, faktycznie wystąpiły różnice między kanałami. Co ciekawe równowaga kanałów nie polepszała się ze wzrostem poziomu, a więc prawdopodobne jest, że to wcale nie potencjometr głośności był odpowiedzialny za to zjawisko. Najprawdopodobniej wynikało ono ze zróżnicowania wieku lamp.

Przyznaję, że nie byliśmy w stanie uzgodnić wspólnego zdania o Maiko. Mimo podobieństwa obserwacji, różniliśmy się w ocenie skali zaobserwowanych niedociągnięć. Głównym problemem wydaje się być panowanie nad bardziej potężnymi nagraniami, zwłaszcza rockowymi. Maiko stara się stworzyć brzmienie spektakularne i swobodne, co niestety nie do końca się udaje. Dwa następne zarzuty, co do przesady w odtwarzaniu basu i nadmiernej ofensywności średnicy pozostają kwestią sporną. Konstruktor zwraca uwagę, że przy bliskich ustawieniach mikrofonu instrumenty są bardzo wysunięte, a wzmacniacz tylko pokazuje cechy, lub wręcz niedociągnięcia, techniki mikrofonowej.

W przeciwieństwie Krzysztofa, który odniósł się do Maiko krytycznie, widziałbym jednak w tej konstrukcji spory potencjał. Po pierwsze kilka aspektów brzmienia może się podobać. Jeśli będziemy oceniać poszczególne elementy w izolacji to znajdziemy oznaki klasy.

Zaskoczyła mnie mocno krytyczna ocena MS i MK. Być może wpływ miała tu niższa impedancja wykorzystanych przez nich kolumn. Czyżby ArtLine aż tak źle znosił 4-omowe obciążenie? Przydałby się komentarz producenta. (GS)

Jeśli mają Państwo uwagi dotyczące tej strony lub zauważyliście na niej błędy, dajcie nam znać.
Aby przekazać swoje uwagi do redakcji proszę
Copyright © 1991-2024 Magazyn Hi-Fi, Gdynia, Poland
logo hifi.pl